sobota, 21 maja 2022

2022/05 - Mały Piękny Zachód / 346km / 2 000m ⬆️


Debiut na dystansie powyżej 250km - pierwszy ultramaraton w życiu


Po rzetelnie przepracowanej pod okiem #ultratrack zimie, przyszedł czas na pierwszy sprawdzian. Na nowym rowerze, z duszą na ramieniu postanowiłem podnieść o 100km swój życiowy dystans - 250km, czyli Co-VID'owy 2021 eBrevet 200 Mińsk Mazowiecki . Z mało-ambitnym celem dojechania w limicie czasu tj. poniżej 19h stanąłem na linii startu.


1. Przebieg

Startowałem w niedzielę 15.05.22 o 8:20, pogoda super: ciepło, sucho, słonecznie. 6-osobowe grupy startowe wypuszczane co 5min pozwoliły na spokojne wkręcanie się na obroty bez dzikiego pędu od początku.  Start i meta zlokalizowane w Niesulicach na terenie OW Irena. Dojazd do DK po średniej jakości asfalcie, drewniany mostek pod drodze, trochę folkloru drogowego. Musiałem uważać, jakkolwiek po MTB rozumiem ryzyka związane z niedoskonałościami asfaltu, to jednak na szosie to inna bajka. Początkowo jechaliśmy grupą, jednak od 5-10km tempo zrobiło się dla mnie za ostre i odpuściłem. Jechałem swoje, sugerując się jedynie wskazaniami pulsometru. 

Do PK#1 Pszczew (52km)  dojechałem po 1h50min właściwie w 90% jadąc SOLO. Na punkcie spotkałem część mojej grupy startowej, zatem moja strata nie była taka duża - albo oni później zwolnili. Punkt zaopatrzony super, można było biesiadować, ale zgodnie ze wskazówkami Radka zadbałem o szybkie ruchy i już po 10min jechałem dalej. Chciałem złapać jakąś grupę, żeby trochę oszczędzić energię na później. Plan swój zrealizowałem, przykleiłem się do 7-osobowej grupy. Na tym realizacja planu się skończyła, bo po 15km jechałem już sam. Kolejna ekipa, która trzymała za mocne dla mnie tempo. To nie działało to dobrze na moją psychikę. Pierwszy start, sporo pracy włożonej w przygotowanie zimą, a nie mogę się utrzymać na kole za kolejną grupą. Nie przyjechałem się ścigać, ale póki co kolejne grupy mnie urywały. Trochę mnie to stresowało. Bijąc się w głowie  z takimi analizami jechałem SOLO do kolejnego PK. Od czasu do czasu mijałem zawodników odpadających od mocnych zaprzęgów i bezskutecznie próbowałem z tego skleić pociąg.

Po 1h20min dojechałem do PK#2 Sieraków (92km) - kolejny bardzo dobrze zaopatrzony punkt. Mimo to cieszyłem się, że pomiędzy punktami mam swoje batony i żele. Punkty zapewniały dodatkowe kalorie, ale bazę suplementacji miałem sprawdzoną w bojach w trakcie startów na MTB. Na punkcie tylko znane i bezpieczne produkty, zero przypadkowych suplementów. Tym razem  potrzebowałem 22 minut żeby ruszyć w dalszą drogę. Nie czekałem już na żadną grupę, zostawiłem ten temat losowi. Jak się okazało decyzja była dobra, po kilku kilometrach dojechała mnie 8-osobowa grupa, z którą w większości dociągnąłem do mety. Jazda w pociągu pozwoliła trochę odpocząć. Przy tylu osobach pracowałem na szpicy co ca. 40min i tylko przez 5min. Skład grupy bardzo mi odpowiadał, bo niewiele osób się znało, a poziom ich umiejętności nie przerażał. W naszje grupie jechał dziarski 70-latek - Pan Edward Kuczmarz, który swoimi wskazówkami regulował nas żeby jazda szła płynnie. Nikt nie dyskutował.

PK#3 Lubasz (152km)  osiągnęliśmy po 2h 15min od startu z PK#2. PK zorganizowany przy zajeździe Meteor, w którym odbywała się komunia. Goście byli bardzo zainteresowani zgrają spoconych cyklistów wpychających w siebie drożdżówki, banany i popijających kawę. Szybka toaleta, smarowanie tyłka ASSOS Chamois Creme, który w połączeniu z bibsami ASSOS GTO dawał niebywały komfort jazdy. Nie ukrywam, że przed startem bałem się swojego dupska, a raczej jego płaczu w obliczu tak długiego ugniatania na siodełku. Niepotrzebnie, ultragruba pielucha w bibsach i solidna garść kremu zrobiły dobrą robotę. Naciskaliśmy z Edwardem na grupę, żeby się zbierała i sprawiliśmy, że po 23min toczyliśmy się w kierunku PK#4. Okazało się jednak, że ruszyliśmy w zmienionym składzie. Doszło do transferów między grupami i w efekcie nasza urosła do 10 osób - tym lepiej, większa liczba maszynistów w tym pociągu. Utrzymywaliśmy zmiany co 5min, tempo było trochę wyższe, ale nie takie na jakie miałem ochotę i siłę. Toczyłem wewnętrzną walkę rozważając za i przeciw odłączeniu się i pociągnięciu SOLO do kolejnego PK. Bałem się, że dopadnie mnie bomba i mój debiut w ultra zakończy się spektakularnym DNF'em. Nie potrafiłem jeszcze realnie ocenić swoich sił, w końcu to pierwsze zderzenie z prawdziwym ultramaratonem. Dzisiaj wiem, że asekuracyjne podejście żeby zostać z grupą nie było sportowo-korzystne.

Do PK#4 Chrzypsko Wielkie (206km) dojechaliśmy po równo 2h jazdy, po drodze zgubiliśmy dwie osoby. Godzina 16:40, pogoda nadal była super, a zmęczenie dopiero zaczynało się pojawiać. Przełożyło się to na aż 40min odpoczynku na punkcie. Pewnym usprawiedliwieniem było, że tutaj postanowiliśmy zjeść obiad żeby później już na samych węglowodanach ciągnąć do mety. Brzmi to trochę jak reżim spożywczy, ale przy 8-10 osobowej grupie chcąc panować nad czasem trzeba było pewne rzeczy ustalać i synchronizować. Dwie trzecie dystansu mieliśmy za sobą. Dalsza jazda z grupą dawała dużo okazji do odpoczynku. Po wspólnych 100km dotarliśmy się pod względem kontrolowania prędkości przy przejmowaniu prowadzenia żeby nie szarpać i nie urywać schodzących ze zmiany. Problemy techniczne jakoś nas omijały, w przeciwieństwie do innych grup, które zdarzało nam się mijać w trakcie wymian dętek. 

Po 2h jazdy dotarliśmy do PK#5 Prusim (259km). Mimo, że była to 11-ta godzina w siodle czułem się dobrze. Zimowe treningi i zachowawcze tempo jazdy w tej grupie nie eksploatowały mnie za bardzo, a psychicznie odetchnąłem po przekroczeniu 250km bo każdy kolejnym kilometr podnosił mój rekord życiowy. Pewnie dla wielu śmieszny, ale dla mnie na dzień pisania tego postu to jest duże osiągnięcie. Punkt zorganizowany był na terenie hotelu Olandia i zapewniał szeroki wybór ciast, napojów i owoców. Niestety tylko 2 toalety mocno przeciągnęły planowany na 10min postój i dopiero po 25 minutach ruszyliśmy dalej. Odświeżona warstwa kremu na tyłku podniosła komfort dalszej jazdy, zmieniłem też rękawki na cieplejsze fluo od ProViz - HiViz 360. Mineła godzina 19-ta i zarówno chłód jak i zmrok wymusiły dodatkowe warstwy u części naszego zaprzęgu. Ruszyliśmy w kierunku ostatniego punktu. 

radość na mecie z ukończenia mojego pietwszego ultra

PK#1 i PK#6 Pszczew (292km) były zlokalizowane w tym samym miejscu. Dotarliśmy tam o 20:50. Zrobiło się już zauważalnie chłodniej, kolejne warstwy - kamizelka EROE, nogawki ProViz HiViz360, nie miałem owiewek na buty i założyłem za to przeciwdeszczowe Velotoze. Tankowanie wody do bidonów i zasypanie swoich keto-elektrolitów , szybka toaleta i po 20 minutach toczyliśmy się w kierunku mety. No właśnie, niestety toczyliśmy się zamiast mknąć. Nasza prędkośc wydawała się liniowo zależeć od temperatury, która spadła do 11 st.C. Niska tempo, przełożyło się na niską moc, która w efekcie utrzymywała moje tętno w okolicach 120bpm - czyli jechałem w przedsionku strefy aktywnej regeneracji. Konsekwencją było to, że nie mogłem się rozgrzać i mocno wychładzałem organizm, a nie miałem już kolejnej warstwy. Miałem ochotę uciec z grupy żeby się dogrzać, ale w grupie było jaśniej i bezpieczniej, a dodatkowo czułem, że byłoby to nieetyczne zagranie z mojej strony. Takie dylematy przepracowaliśmy sobie później z Radkiem. Sportowe podejście w takich chwilach powinno mnie wypiąć z pociągu i popchnąć solo w stronę mety. Tak się nie stało i zziębnięty po niespełna 15h dojechałem do OW Irena podnosząc swój życiowy rekord na 345km.

Maraton w liczbach:
miejsce OPEN: 19/34
czas jazdy brutto: 14h 56min 
czas jazdy netto: 12h 35min 
postoje na PK i zatrzymania: 2h 21min (15,7%) - zdecydowanie za długo



2. Wnioski i analizy
  • Odżywianie:  brak uwag, bomby i skurczów nie było // keto-izotonik (Optima ); batony&żele: Matrix, Detonator, Excellent, PowerGel Cola (Coffeina) + na PK: ciasta, kawa, owoce w opór
  • Pozycja - bikefitting: lemondki - do poprawy, za bardzo w dół - naciągają dłonie i zmuszają do zadzierania głowy, przez to pod koniec ledwo czułem kark i barki; drętwienie dłoni - bardziej prawa dłoń; balans mocy L/R - 46,4% / 53,6% - tematy do rozmowy z Mateuszem (Veloart)
  • Sprzęt:  zapraszam do zakładki SPRZĘT

3. Podsumowanie

Bardzo się cieszę, że dojechałem do mety w limicie czasu. Był to najważniejszy cel w tym wydarzeniu. Po doświadczeniach z krótkich kilkunasto-kilometrowych, ale intensywnych maratonów MTB (więcej info na stronie O MNIE ) kolarstwo ultra to dla mnie nowa jakość. Inne podejście żywieniowe, treningowe oraz zupełnie inna strategia, mimo, że przecież chodzi o dojechanie do mety w jaknajkrótszym czasie. Niby proste 😉