poniedziałek, 3 lipca 2023

2023/06 - Piękny Zachód 701 / 754km / 8 000m ⬆️ / DNF





Ultramaraton Duży Piekny Zachód 701 z cyklu Huzar Cup organizowany przez Henryka Huzar'a.

Limit czasu: 48h
Spoiler:  4 z 10 startujących ukończyło dystans 

Po udanym starcie w 2022 w krótszej wersji - Mały Piękny Zachód 301 - postanowiłem zmierzyć się z dłuższym dystansem. 754km podnosiło mój dotychczasowy rekord dystansu z Pierścienia Tysiąca Jezior 610km, a obiecane 8 000m przewyższeń było dobrym sprawdzianem przed planowanym na wrzesień Maratonem Północ Południe.

1. Przebieg

Start w piątek 02.06.23 o 24:00 z jednej strony pozwalał szybkim zawodnikom ukończyć maraton w niedzielę i wrócić do pracy w poniedziałek, z drugiej strony na starcie każdy z nas stawał lekko podmęczony trudami dnia. Start wspólny, 10 śmiałków nie wymagało podziałów. Ekwipunek zapakowałem w Tailfin oraz Apidura TopTubeLong oraz paśnik Apidura FoodPouch. Nie wiem ile całość ważyła, ale na pewno za dużo. 

 
tuż przed startem - fot. organizator

Dwóch silnych zawodników od początku poleciało bardzo mocno, z zazdrością patrzyłem na ich skromny ekwipunek - umiarkowane podsiodłówki i u jednego quasi-trójkąt pod ramą. Ja próbowałem pojechać początek z grupą, wiadomix nocą tak jest bezpieczniej i chciałem oszczędzić siły na "odcinek górski". Z planów nic nie wyszło, bo grupa mocno zamuliła na 5km od startu. Poleciałem solo. 

Do PK#1 w Dąbrowie Bolesławieckiej (137km) dotarłem  po 4h48min, czyli 15minut po dwóch pierwszych harpaganach i 27min przed kolejnymi zawodnikami. Jak dojeżdżałem pierwsza dwójka zaczynała zbierać się do odjazdu. Owijanie stóp pociętymi kawałkami folii NRC sugerowało, że to jednak mróz szczypał mnie w nos od około dwóch godzin. Panowie zaproponowali, że poczekają na mnie. Wiedziałem, że nie ma to sensu - musiałem chwilę odpocząć i ogrzać. Rezygnacja z tego luksusu żeby gonić z czołówką mogła skończyć się tylko spektakularną bombą. Nie moja liga. Jeszcze...


PK#1 ładowanie, tankowanie i przede wszystkim ogrzewanie

Na zdjęciu widać  metalowy bidon/termos Elite Deboyo, który testowałem przy okazji tego eventu.  Herbata zalana wrzątkiem tuż przed startem po ca. 5h była już tylko letnia. Przy 0-5℃ na zewnątrz po ok. 3h gorąca herbata zalana na punkcie była ciepła - nadal rozgrzewała. Szału nie ma, ale trochę ratuje.

Z punktu ruszyłem podkarmiony i zatankowany. Ubrałem też neoprenowe rękawiczki ASSOS Rain Gloves GT - żeby ochronić dłonie przed mrozem. Niestety rękawiczki ASSOS SpringFall 2/3 przy temperaturach poniżej 5℃ słabo sobie radzą, szczególnie jak pojawia się wiatr i poranna mgła. Miałem ten układ przećwiczony po tegorocznym ultramaratonie Piękny Wschód 500 .

O godzinie 8:38 dotarłem do PK#2 Karczma Podgórzanka (216km), miałem wtedy stratę 43min do pierwszej pary oraz wyprzedzałem o 1h10min kolejnych zawodników. 

 
PK#2 - obowiązkowy buziak z Podgórzanką i pyszny żurek + super opieka na punkcie - fot. organizator

Temperatura na tym etapie nieśmiało przekraczała 10℃, a trzecia lokata napawała optymizmem i dodatkowo motywowała do generowania watów. Od okolic Kamiennej Góry zaczęło się robić pagórkowato. Trasa dookoła Wałbrzycha jakkolwiek przepiękna to skutecznie podnosiła tętno.

O godzinie 11:50 wjechałem na PK#3 Witoszów (277km), do pierwszej dwójki traciłem 1h20min, a kolejny zawodnik był 1h27min za mną. Zatankowałem bidony, szybka toaleta, smarowanie tu i tam i ruszyłem dalej. Brzmi niewinnie, ale zajęło mi to 30min. Od tego punktu pagórki były coraz bardziej wyraźne. Nie stromość, ale ich długość robiła zostawiała ślad w mieśniach. Temperatura coraz częściej przekraczała 20℃. Dobrze, że na punkcie zdjąłem długie bibsy cargo od AM Cycling zastępując je ASSOS GTC + nogawkami ASSOS LegWarmers 3/4. W okolicy Niedźwiedzic pozbyłem się nogawek i cieszyłem ciepłem - po porannych przymrozkach bardzo tego potrzebowałem.   Niby cieszyłem się ciepłem, ale czułem też, że coś jest nie tak z moim lewym kolanem. Od chwili, gdy zdjąłem długie spodnie od AM Cycling podczas kręcenia korbą czułem dziwne kłucia po zewnętrznej stronie kolana. Złożyłem to na karb zmęczenia i kilku podjazdów - chociaż wiedziałem, że ani ich liczba, ani % nachylenia nie powinny powodować takich objawów. Od początku jazdy jadłem i piłem wystarczająco, energia była jednak czułem, że te lekkie podjazdy robią na mnie za duże wrażenie. Mijając Walim wjechałem do przedsionka Przełęczy Walimskiej, o której wiedziałem, że zapiecze, ale nie spodziewałem się nawierzchni jak na zdjęciu poniżej. 

 
 kostka przed Przełęczą Walimską 

Niby nic strasznego, ale przeszkadzało w zebraniu myśli i skupieniu. Opony 28mm dobrze sobie z reguły dają radę z nierównościami, z jakiegoś jednak powodu tutaj za bardzo czułem nawierzchnię. Radość na szczycie po pokonaniu kilku kilometrów tej nawierzchni była podwójna, a wrażenia w trakcie zjazdu mega. To był pierwszy mocniejszy zjazd. A propos zjazdów...

My górale z płaskopolski mazowieckiej niestety z tym elementem miewamy problem. O ile nogę, wobec braku gór, możemy zrobić na trenażerach, to jednak nie mamy jak trenować zjazdów. Byłem doskonałym przykładem takiego kompetencyjnego wybrakowania. Znałem teorię od mojego Trenera, ale to była tylko teoria. Ratowały mnie skrawki umiejętności z czasów zabaw w MTB - to jednak nie to samo...

Minąłem Pieszyce i o 16:05 wjechałem na PK#4 w OSiR Dzierżoniów (343km). Do pierwszej pary traciłem 2h20min, następny zawodnik był 1h40min za mną. Zatem na 70km trasy straciłem kolejną godzinę do harpaganów, jednocześnie dokładając kilkanaście minut przewagi nad 4-tym zawodnikiem. O ile nie miałem w planie gonić czołówki, to rosnąca przewaga umacniająca moją 3-cią pozycję bardzo mi się podobała. Jako, że PK#4 to był tzw. duży punkt kontrolny to miałem do dyspozycji nadany na starcie przepak, a także było tam miejsce do odpoczynku. Postanowiłem  spróbować zdrzemnąć się godzinę przed dalszą drogą. Materac w pobliżu wejścia do budynku jakkolwiek pozwalał na chwilę relaksu to o zasypianiu nie mogło być mowy. Ciągle otwierające się drzwi i głośne rozmowy skutecznie uniemożliwiały krótką drzemkę. Poprzewracałem się z boku na bok i po łącznie 1h40min na punkcie, ruszyłem dalej. Ubrałem się z powrotem w długie spodnie, zapakowałem nową porcję żeli z przepaku i ruszyłem lekko zregenerowany ku kolejnym podjazdom.

w trakcie przebierania do wznowienia jazdy - fot. organizator

Już w trakcie przebierania czułem, że nadal z moja lewą nogą coś było nie tak. Bolało, ale nie kość, nie staw, tylko jakieś ścięgno (?). Po założeniu długich spodni ból się nasilił, ale był do zniesienia. To była woda na młyn tej łajzy co siedzi w głowie i podpowiada żeby się wycofać, żeby jeszcze raz pójść do toalety, jeszcze coś zjeść etc. Głowa zaczęła krążyć wokół niebezpiecznych myśli o wycofaniu. Sprawdziłem tracking i kolejny zawodnik wjechał na punkt kontrolny 5min po moim wznowieniu jazdy. Jego oddech zaczynałem czuć na plecach. Kolejne zdarzenia to była już równia pochyła. Podjazdy, które nie wchodziły - stawałem w korbach i nie mogłem zmusić roweru do choćby toczenia się pod górę. Podprowadzałem, a to nie pomagało mojej nodze. O ile podczas podjazdów ból był do zniesienia, o tyle podczas zjazdów, kiedy przestawałem kręcić i balansowałem ciałem, czułem silny kłujący ból po zewnętrznej stronie kolana. Mocno zaniepokojony zadzwoniłem około 18:30 do Trenera - Radka. 

Dużo wskazuje na to, że już wtedy podjąłem decyzję o wycofaniu, ale jeszcze walczyłem - szukałem zaprzeczenia, chciałem sam sobie udowodnić, że się mylę.

Rozmowa z Trenerem dodała energii, w skrócie: zjedz, napij się, poczekaj, niemożliwe żebyś nie mógł podjechać przy takich rejestrach mocy, sprawdź rower może coś się dzieje z mechaniką. Wciągaj węgle i ruszaj! Tak zrobiłem, tym razem pojedynek łajza - Maciek 0:1. Niestety radość nie trwała długo. Podjazd, a raczej podprowadzanie, pod Srebrną Górę i jeszcze bardziej zjazd utwierdziły mnie w przekonaniu, że nie panuję nad sytuacją. Lewa noga na zjazdach nie pozwalała na poprawne balansowanie, nie miałem możliwości ruszyć korbami w sytuacji awaryjnej. Zjechałem powoli do Bielawy, znalazłem przydrożną ropuchę i ok. 20ej rozgrzewając się herbatą poinformowałem telefonicznie Henryka Huzara o mojej rezygnacji. Byłem trzecim zawodnikiem, który złożył broń w tym wyścigu. W trakcie kolejnych 12h następne 3 osoby zrezygnowały. 

Rezygnując miałem w głowie głównie dwa argumenty:

1. w nocy według mojej oceny nie miałem szansy na bezpieczne pokonywanie zjazdów - brak balansowania, brak natychmiastowego dostępu do mocy w korbach - uznałem, że lepiej w jednym kawałku zakończyć i dopracować to co nie działa, niż zakończyć sezon lub przygodę z kolarstwem lądując poturbowany gdzieś na zboczu lub drzewie, względnie pod samochodem...

2. nie wjechałem jeszcze na dobre w strefę podjazdów, a mój stan zmusił mnie do podprowadzania - nie po to wybrałem ten maraton żeby podprowadzać. Oczywiście można, ale po co... ? nie o to mi chodziło, mój stan z każdą godziną na pewno nie byłby lepszy

Fizyczną część tego eventu miałem tym sposobem za sobą. Pozostała kwestia psychiczna, z którą musiałem się zmierzyć i zracjonalizować sobie podjętą decyzję oraz wyciągnąć wnioski na przyszłość. Cóż, pewnie nie jestem jedyny, któremu łatwiej przychodzi walka ze swoim ciałem niż robienie porządków we własnej głowie...

2. Wnioski

  • pewnie dotoczyłbym się do mety, po limicie czasu - nie wiem tylko w jakim stanie byłaby lewa noga i moje kolejne starty w tym sezonie
  • potwierdziłem, że faktycznie w ultra głowa jedzie, a mięśnie ją tylko wiozą - musiałem się odblokować w temacie gór - tutaj bezbłędnie do gry wkroczył Radek, pojechaliśmy część tej trasy i kilka innych podjazdów po 3-4 tygodniach od startu - podjechałem, nie było problemu
  • grawitacja nie śpi! uważać na masę ekwipunku !
  • ból kolana to jak się okazało ITBS - zbyt ciasne bibsy od AM Cycling niestety docisnęły pas biodrowo-piszczelowy do kłykcia kości i każdy cykl ruchu korbą podrażniał tkanki - uleczalne na szczęście, ale trochę zabawy z tym jest...