piątek, 11 sierpnia 2023

2023/07 - Beskidzki Zbój HOBBY / 220km / 3 600m ⬆️





sobota, 15.07.2023 i to co się wydarzyło pozostanie w mojej pamięci na dłużej

Tym razem mój kropek poruszał się po trasie ultramaratonu górskiego Beskidzki Zbój 2023 – dystans hobby 220km / 3 600m przewyższeń – było to pierwsze poważniejsze zderzenie z górami jako, że podczas ostatniego ultra - Piękny Zachód 701km - zaliczyłem DNF tuż przed prawdziwą „sekcją górską”.

Na mój dystans 220km (a były trzy) zapisało się 15-tu śmiałków, prognozy pogody nie przeczytało  i na starcie stanęło13-tu, z czego 12-tu dojechało do mety.

10-u jeźdźców przed wsadem do piekarnika - fot. organizator Koło-Ultra

Zdecydowałem się na ten maraton za namową Trenera, ale także ze względu na szczególny tryb maratonów organizowanych przez Koło-Ultra. Mianowicie brak punktów kontrolnych i samowystarczalność. 

W skrócie: Trasa była malownicza, bardzo dobre asfalty (z odcinkami szutru i żwiro-gruzu😉) na pętli okalającej trój-styk PL-CZE-SK. Warunki za to były tropikalne (tego dnia w całej Polsce) – czułem się jak kurczak w piekarniku – od dołu grzał asfalt +45℃, a od góry 38℃ prażyło słońce. Tylko pierwsze 90km po polskiej stronie odcinkowo było zalesione – później asfaltowa patelnia. Pulsującą czaszkę schładzałem neperliva’ą vodou’ą – kiedy już znalazłem sklep, który w sobotę był otwarty.  Niestety nie każdy naród soboty traktuje jako okazję do zarobku – co mocno ogarniczyło liczbę okazji do schłodzenia płonącej dyńki. Część podjazdów podprowadzałem, >18% ścianki nie zawsze mogłem zygzakować z racji nawierzchni - często były to dziurkowane płyty betonowe. Mimo to wynik przerósł moje oczekiwania.

Trochę dłuższa wersja: Od startu lecieliśmy w grupach, moja urwała mnie na ściance w Szarym koło Milówki (45km). W sumie cieszyłem się, bo chłopaki ewidentnie mieli kopyta do wspinania w przeciwieństwie do mnie. Nasza rozłąka nie trwała jednak długo, bo już na 75km w Istebnej złapałem ich na Orlenie. Wspólnie pociągnęliśmy do granicy z Czechami (85km). Od granicy poczułem nową energię. Dokręcałem na zjazdach, na płaskim korzystałem z lemondek, które były przedmiotem żartów podczas podjazdów. Na pierwszych kilometrach Czech minąłem pierwszego (o czym wtedy nie wiedziałem) zawodnika, który miał awarię i czekał na żonę - jedyny DNF tego eventu. W okolicach 100km wjechałem na teren Słowacji - wspomnianego wcześniej piekarnika. Trochę więcej płaskich terenów pozwalało mi korzystać z lemondek. Żar lał się z nieba, a jakkolwiek rzadziej występujące podjazdy, piekły przez to mimo wszystko okrutnie. Nie było już tak stromych ścianek, ale długie i zróżnicowane nachyleniem odcinki o średniej 6-9% też dawały mocno w kość - szczególnie w takich warunkach pogodowych. 

koniec podjazdu za Vychylovka'ą, uśmiech przez łzy  - fot. organizator Koło-Ultra

Camelbak na plecach i dwa bidony zalewałem na full jak tylko była okazja, bo niestety sklepy w większości były zamknięte. Podczas zatrzymań starałem się podejrzeć jak dużo tracę do zawodników przede mną. Wg wskazań trackingu na 180km miałem 2 zawodników 10-12km przed sobą - wtedy jeszcze nie wiedziałem, że tracking pokazuje głupoty. Za mną 7-10km było kolejnych dwóch. Nie ukrywam, że to mnie motywowało, żeby utrzymać trzecią pozycję do mety. Tankowałem, jadłem i cisnąłem. Odpuściłem uzupełnianie zapasów na granicy SK-PL (200km). Jak się później okazało mimo to na granicy moja kropka zamarła - tak jakby znała mój pierwotny plan uzupełniania zapasów 😉. 7km przed metą na drodze z Ujsołów do schroniska przeczytałem SMS'a od Trenera "ruszaj!". Wtedy nie bardzo wiedziałem dlaczego to napisał, przecież cały czas jechałem..!?! Wiadomość zinterpretowałem, że mam na plecach pościg i moje trzecie miejsce zaczyna mi uciekać. Przycisnąłem i po chwili złapał mnie skurcz. Prawy przywodziciel, od kolana do pachwiny po wewnętrznej stronie. Chciałem zerknąć na kropki na trackingu i oszacować ile mam czasu na pozbieranie się - lipa, nie było sieci. Chwila masowania, wszystko co miałem wypiłem, docisnąłem żelem. Powoli tocząc się 15kmh i oglądając co minutę przez ramię czy już mnie dochodzą Ci dwaj z tyłu, po 10h 27min wjechałem na metę. Nikt się mnie nie spodziewał, bo moja kropka dalej biesiadowała na granicy - 20km od mety. Jak się okazało dojechałem pierwszy i te dwie kropki przede mną de facto były ponad godzinę za mną. Taki trackingowy psikus...


tutaj jeszcze nie wierzyłem w pierwsze miejsce - fot. organizator Koło-Ultra

Dla mnie to szczególny wynik, bo do tej pory nigdy nie osiągnąłem (osobiście lub drużynowo) tzw. „pudła”... No to już mam!!!

Szczególne podziękowania kieruję do Trenera - Radosław Rogóż #ultratrack – spiritus movens mojej próby sił w górach, wyciskacz potu i watów podczas treningów, a do tego odblokowywacz psychy, która w ultra ma dużo większe znaczenie niż mięśnie i generowane waty. Dzięki! 

Żeby po moich kontuzjach kończyny dalej się kręciły zadbali i nadal czuwają: 

ORTOMEDYK - w razie kontuzji i konieczności operacji warto ruszyć się do Poznania lub Wrześni - wiedzą co robią i mają w tym ogromne doświadczenie
Funkcjonalna Rehabilitacja Ortopedyczna Lech Okurowski - mega wiedza i doświadczenie w tematach dolnych kończyn - nie tylko rehabilitacja, ale także programowanie prawidłowych ruchów
Mateusz Dzięgielewski Veloart - bikefitting, ale taki prawdziwy

Poniżej mój rumak, który dowiózł mnie bez usterek na metę:


Setup roweru możesz sprawdzić tutaj.

Akcesoria wybrane na ten event: 
1. torba - Cyclite Handle Bar Aero Bag - 4,9L
2. bukłak/plecak - Camelbak 1,5L